Bynajmniej, ja korzystam codziennie ze świeżego powietrza. Wybiegi trzeba zrobić. Dziś zaledwie 16,3 km, choć mam świadomość, że dla wielu to "aż 16,3 km"; trasa bardzo dobrze znana. Nie, nie taka, o jakiej śpiewał Kult "od jednego baru do baru" i oczywiście też nie nabawiłem się żadnego "kataru" (choć tu mamy do czynienia z dodatkową metaforą). Jednak muzyka, która mi towarzyszyła nie była znana w ogóle.
Postanowiłem wrzucić do uszu Panią Helenę Michaelsen. Jej solowy projekt to Angel (choć na każdej z płyt wygląda bardziej jak upadły anioł lub wręcz diablica). Ta norweska piosenkarka zaczynała swoją przygodę muzyczną w gotyckim zespole Trail Of Tears i dopiero w 2005 roku rozpoczęła solową karierę. Jej pierwszą płytę "A Woman's Diary – Chapter I" od dawna posiadam na półce. Dzisiaj jednak podczas biegu włączyłem "A Woman's Diary (The Hidden Chapter)". Zupełnie inna muzyka. To nie jest gotyk, to piękna muzyka aktorska, a czasem nawet ocierająca się o arie operowe. Płyta składa się prawie z samych coverów. Są tu: "Hallelujah", "Purple Rain", "Somewhere Over The Rainbow", "Summertime", "Memories". Wszystko subtelnie zaaranżowane na fortepian. Piękne, akustyczne brzmienie.
Mimo, że z okładki spogląda na nas kobieta z pazurem, to faktycznie otrzymujemy anielską muzykę. Polecam tym wszystkim, którzy kochają inną obywatelkę Norwegii - Liv Kristine (działalność artystyczna i etapy muzyczne Pań są bardzo zbliżone).
Skończyłem pisać, a minister Czarnek właśnie skończył swoją konferencję, choć chyba należałoby ją nazwać "ściemorencję" i niestety wróciłem do smutnej, szarej rzeczywistości, kreowanej przez małych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz