niedziela, 31 stycznia 2021

LAST BUT NOT LEAST

Dzisiaj 29. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Razem z Jurkiem Owsiakiem gra cała Polska, tzn. tak być powinno, choć niestety nie wszyscy grają, a niektórzy są nawet przeciwnikami tej inicjatywy. Dlaczego? No właśnie nie ma racjonalnego wytłumaczenia - nie, bo nie. Niektórzy z duchownych z ambon krzyczą, że to działanie demoralizujące młodzież, że Caritas robi więcej itd. Jednak taka akcja jak ta, bez względu czy byłaby jednorazowa na cały rok, czy inne instytucje też podobne podejmują, jest bardzo potrzebna. Moje dzieci dzięki WOŚPowi zostały dokładnie przebadane na etapie noworodkowym. Znam rodziców, których pociechy żyją tylko dzięki sprzętom kupionym przez Fundację Jurka Owsiaka. Więc jaki jest sens, aby nie pomagać? Dla zasady? Jaki jest sens, aby nie pokazywać się z SERDUSZKIEM? Bo TVP tego nie toleruje? Jaki jest sens, aby od rządu (a jak wiadomo rząd nie posiada swoich pieniędzy tylko ma nasze - podatników) Telewizja Publiczna otrzymała co roku więcej pieniędzy niż przez 28 swoich finałów zebrała WOŚP? Szczyt bezczelności, nastawionego, rzekomo (ale tylko rzekomo), do obywatela w sposób subsydiarny państwa. Działacze i część sympatyków PiSu - wstydźcie się!

Dzisiaj także ostatni dzień stycznia, czyli ostatni dzień realizacji obranego przeze mnie celu na pierwszy miesiąc 2021 roku ("ostatni, ale nie mniej ważny"). Miało być 600 km i jest! Dzisiejsze bieganie dołożyło do tego osobistego rekordu kamyczek w wysokości 15,5 km. Podczas biegu słuchałem najnowszej płyty Dezertera "Kłamstwo To Nowa Prawda" (premierę miała w piątek). To tylko 9 utworów, które łącznie trwają niespełna 30 minut. Oczywiście jest to nadal najlepszych lotów punk. Nadal zaangażowany ekologicznie "Odwet", politycznie "Kłamstwo To Nowa Prawda" i społecznie, a dokładnie antyklerykalnie "Dzień Dobry, Dzień Zły". Dla mnie najlepsze utwory to: "Zegar Zagłady" (o przemijaniu i motywacji - nic dodać, nic ująć "Gdy się kładłeś byłeś młody, kiedy wstajesz jesteś stary") oraz "Brunatny" (o wystrzeganiu się radykalizmów, szczególnie nacjonalizmów, bo "Zapamiętaj człowieku - prawda jest okrutna, Kolor brunatny jest kolorem gówna").

Taka dzisiejsza muzyka pewnie spowodowała u mnie taki bardzo radyklany tekst. Dezerter zawsze strzelał w dychę, jeśli chodzi o właściwe komentarze, otaczającej nas rzeczywistości.


sobota, 30 stycznia 2021

TABULA RASA

Dzisiaj kompletny chillout biegowy. Spokojne tempo - 12 km /h. Wytężona uwaga pod nogami, aby się nie wyłożyć, aby nie zaliczyć gleby. Udało się! Nie miałem bliskiego spotkania z twardym podłożem. 

W takich okolicznościach przyrody świat wygląda zupełnie inaczej. Białą kołderką przykryte zostało wszystko. Jest ładnie. Przeszkadza tylko rozjechana breja pośniegowa na ulicach, ale dzięki mieszance soli i piasku samochody, a my w nich, możemy spokojnie przemieszczać się po naszych drogach. 

W 1690 roku John Lock wydał traktat pt.: "Rozważania dotyczące rozumu ludzkiego", który stanowił podwaliny pod nowożytny empiryzm. W dziele tym jednak autor ani razu nie posługuje się określeniem "tabula rasa". Sformułowanie pojawia się dopiero w młodszym o 10 lat od oryginały przekładzie na język francuski. Dzisiaj, choć działo się to już wiele razy w moim życiu, poczułem, że zapisuję swoją tabliczkę. Podczas biegania słuchałem najnowszej płyty Puscifer "Existential Reckoning". Zainteresowałem się tą muzyką po lekturze grudniowego Teraz Rocka. Wcześniejsze ich płyty jakoś do mnie nie trafiały. Z tą jest inaczej. Elektoniczno - eksperymentalny rock w dzisiejsze moje usposobienie wpisał się idealnie. Jednocześnie może i ja zmieniłem podejście do dokonań mózgu grupy, czyli Maynarda Jamesa Keenana (facet odpowiedzialny także za sukcesy Tool i A Perfect Circle). Ważny jest tu także żeński wokal, którego właścicielką jest Carina Round. 

Super się biegło, cudowny świat przyprószony śniegiem, piękna, niebanalna muzyka. Tabula rasa Gogolewskiego została częściowo zapisana, ale jego biologiczny twardy dysk (mózg) ma jeszcze wiele miejsca, aby zapisać kolejne muzyczne nowości lub dokonania, których jeszcze nie poznał.

Miłego weekendu!



piątek, 29 stycznia 2021

YES OR NOT

Jest piątek, jak to się mówi: "weekendu początek". Cieszę się ja, cieszysz się ty, cieszymy się my! Weekend zaczął się oczywiście bieganiem - 19,2 km. Nadal wydolność na poziomie 20-latka, czyli więcej niż o pół tego, co faktycznie mam na karku. I to jest dobra wiadomość otwierająca nowy weekend, weekend spokoju, wypoczynku, chilloutu. Oczywiście pozostaje tylko jeszcze wybiegać resztę kilometrażu z zaplanowanych 600. Zostało zaledwie 33000 m (taki dystans Jezusowy).

Dzisiaj podczas biegania słuchałem najnowszego dzieła zespołu Wobbler "Dwellers Of The Deep". Na płytę tę składają się cztery utwory, w tym dwie suity. Łącznie to zaledwie 46 minut. Piękna muzyka. Cudowny rock progresywny, dla wszystkich, którzy kochają Yes i głos Jona Andersona (choć faktycznie imię jego to John Roy Anderson). Oczywiście on nie śpiewa w tym zespole, ale czyni to Andreas Wettergreen Stromman Prestmo, który jednak wzoruje się na wielkich tuzach muzyki progresywnej poprzedniego stulecia. 

Życzę Wam miłego weekendu, cudownej muzyki i wspaniałego biegania. Ten weekend jest na YES, nie na NO!


czwartek, 28 stycznia 2021

DWULICOWY???

Długi dzień dziś za mną. Tzn. doba miała, jaka każda inna, tyle samo godzin, minut i sekund, jednak była pracowita i przez to wyczerpująca. O 20.00 skończyłem radę klasyfikacyjną za I semestr roku szkolnego 2020/2021, a przecież trzeba było jeszcze sobie pobiegać. Dzisiaj krótko - 15,5 km, jednak na pełnej petardzie - kilometr średnio w 4:43. Rano próbne egzaminy dla klas 8 SP, później kilka spotkań - człowiek ubrany w garnitur i pod krawatem (bo klient w krawacie, jak wiadomo, jest mniej awanturujący się). Później w formie online rada pedagogiczna - koszula została, ale dół garderoby stanowiły krótkie spodnie (przecież nikt nie widział, a i tu tego nikt nie czyta - tak mi się wydaje). No a na sam koniec przywdziałem tradycyjny strój biegacza zimowego - długie spodnie obcisłe, bluza z kapturem, czapeczka, rękawiczki i jazda (jak to mówi jeden klecha: "Alleluja i do przodu"). Było do przodu, bo oblodzenie wieczorno - nocne się dopiero zaczynało. Jak więc widać z powyższego skrótowego opisu dzisiejszego dnia - kilka razy się przebierałem i w kilka ról wchodziłem.

Biegłem dziś przy muzyce najnowszego albumu zespołu Gorillaz "Song Machine, Season One: Strange Timez". Grupa ta, założona przez Damona Albarna (lidera Blur), miała pierwotnie być tylko wirtualnym projektem, zespołem komiskowym. Szybko jednak stała się pełnoprawnym zespołem, choć jego członkowie to "superbohaterzy" lub "antyherosi", będący wytworem wyobraźni oraz kreski Jamiego Hewletta. Chyba wszyscy miłośnicy rocka znają utwór "Clint Eastwood" z debiutanckiej płyty "Gorillaz". Na najnowszym dziele próżno szukać takich perełek. Jednak zostało na nią zaproszonych wielu gości, m. in.: Robert Smith, Beck, St Vincent czy Elton John, którzy wprowadzili w tą muzykę pierwiastek świeżości. Spodoba się ona tym wszystkim, którzy są otwarci na różnego rodzaju mariaże, które czasem ocierają się, szczególnie dla ortodoksów, o mezalianse. Mnie się podoba! 

Trzeba pamiętać, że Damon Albarn to człowiek wchodzący w różne role, muzyk o wielu twarzach. Spełnia się w wielu projektach. To jest dokładnie tak samo, jak z każdym z nas. Gdy co innego mówię, a co innego czynię wówczas jestem dwulicowy. Jednak gdy co innego mówię / robię jako rodzic niż jako przełożony lub pracownik niż jako syn itd., itp. to nie jestem dwulicowy, ale jestem osobą o wielu twarzach - niczym Damon Albarn.


środa, 27 stycznia 2021

DO TRZECH RAZY SZTUKA

Ponoć przysłowia są mądrością narodu, ale tylko ponoć (sam Kazik śpiewał: "do trzech razy sztuka, ale co, gdy za czwartym wypłynie ta nauka"). Kiedy jakaś płyta mi nie wchodzi podczas pierwszego słuchania to, w myśl stwierdzenie, że do trzech razy sztuka, powinienem jej dać jeszcze dwa dodatkowe odsłuchy. Ja jednak daję tylko jedną kolejną szansę. Jak nie zapamiętam niczego, jeśli nic mnie nie zaskoczy - mówię "bye, bye" (nie powtarzam wówczas kwestii Terminatora, że niby jeszcze do niej wrócę). Enough is enough. Dokładnie tak miałem dzisiaj z kolejną nowością power - heavymetalową. 

Poszedłem na 18 km, wyszło jednak 22 z małym hakiem. Nastawiłem sobie włoski Labyrinth. Właśnie wydano ich nową płyta pt.: "Welcome To The Absurd Circus". Podczas pierwszego odsłuchu zauważyłem zaledwie dwa utwory z tego dzieła: "Dancing With Tears In My Eyes" (z repertuaru Ultravox) oraz "Sleepwalker". Drugi odsłuch otworzył mi jednak oczy. Może nie jest to żadne wielkie odkrycie, może to nie kamień milowy w muzyce, ale słucha się dobrze. W latach 90-tych XX wieku słuchałem namiętnie ich dwóch płyt "Return To Heaven Denied" oraz "Sons Of Thunder".  Później zespół zszedł z mojego horyzontu zainteresowań. Teraz chyba nadrobię zaległości. 

Dobrze, że mam te długie biegi, bo daje szansę muzyce i ludziom. Choć nie wiem czy to dobre, czy to przypadkiem nie jest naiwność. Szczególnie dzisiaj, gdy PiS znów pokazał środkowy palec obywatelom RP. W tej sytuacji ciśnie się inne stwierdzenie, zakończenie jednej z "Pieśni" Jana Kochanowskiego:

"Nową przypowieść Polak sobie kupi,

Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi".



wtorek, 26 stycznia 2021

YIN I YANG

Ponoć wszystko ma swoje przeciwieństwo, choć nie pełne, tylko tzw. względne. Ciemność i jasność, dzień i noc, życie i śmierć, południe i północ, nasłonecznienie i mrok, początek i koniec. Tym ostatnim stwierdzeniem w sposób płynny z idei, wierzeń i kultury starożytnych Chin przechodzimy do kultury i religii chrześcijańskiej. Alfa i omega to jednak nie musi koniecznie oznaczać Wszechmogącego (np.: Bruce'a, w którego wcielił się Jim Carrey). Do czego zmierzam? Do tego, że czasem się nie chce, że czasem nie można, że nie ma sił. Jednak, jak już się człowiek poderwie to jakoś idzie (tzn. w moim przypadku biegnie). I nawet można kolejne ponad 20 km zrobić (dzisiaj dokładnie 25 km), choć początkowo "się nie chciało". 

Każdy ma swojego pozytywnego i negatywnego ducha. W tym momencie przypomina mi się okładka płyty Defekt Muzgó "N.U.D.A.", co oznaczało: "Nie Udawajcie Diabły Aniołów", na której na szatana wystylizowany został arcybiskup. Zawartość muzyczna tego punkowego albumu też była zacna. Mój zły duch dzisiaj podpowiedział: "włącz podczas biegania płytę Jason Bieler And The Baron Von Bielski Orchestra "Songs For The Apocalypse". Posłuchałem go. To było nieporozumienie. Płyta określona mianem hardrocka, szczerze mówiąc, nie wiem czym faktycznie jest. Wydała ją Frontiers i sygnowana jest 2021, ale niestety, jak dla mnie to nie to. Jakieś zabawy muzyczne, skecze, poza tym każdy utwór jakby z innego nurtu muzycznego. Ja tak nie lubię! 

Dobrze, że było długie bieganie, więc był czas jeszcze na inną twórczość. Wrzuciłem w playlistę "Chapter I - Monarchy", dokonanie zespołu Ad Infinitum. I to był dobry duszek! To było to! Jeśli lubicie Nighwish (ja szczególnie uwielbiam ich za pierwszy okres twórczości z Tarją na wokalu - a płyta "Oceanborn" jest dla mnie GENIALNA), jeśli kochacie Edenbridge czy nawet dokonania włoskiego Rhapsody (jeszcze przed zmianą nazwy na Rhapsody Of Fire) to koniecznie posłuchajcie Ad Infinitum. Płyta jest z minionego roku. W takich zespołach szczególną rolę odgrywa żeński wokal, a ten należący do Melissy Bonny'e jest oszałamiający. 

Stąd dzisiaj Yin i Yang, trafione i niewłaściwe, jednak - nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, jak mówi polskie przysłowie.






poniedziałek, 25 stycznia 2021

TO SE NE VRATI...

Przemijanie - rzecz ludzka, jak błądzenie. Konfucjusz powiedział: "mądry człowiek dwa razy nie popełnia tego samego błędu". Znaczy to, że uczymy się na własnych błędach. Przemijanie to przypadłość każdego żywego organizmu. Rodzimy się, dorastamy (burza hormonów okresu dojrzewania - odczuwam to teraz na własnej skórze ojca), wchodzimy w związki, rozmnażamy się (albo nie), starzejemy się i umieramy. Smutna prawda - rodzimy się aby umrzeć. Jednak życie zależy od nas. Oczywiście nie mamy wpływu na to, w jakim czasie i przestrzeni się narodzimy. Jednak mamy wpływ na własne decyzje, na to, kto jest nam bliski, kto na co dzień gości w naszym sercu. Więc żyjmy pełną piersią, żyjmy tak, jakby to miał być ostatni dzień na ziemskim padole. I znów mogę przytoczyć słowa starożytnego mędrca (powiedział to chyba Arystoteles) - "lepiej w życiu żałować tego, co się zrobiło, niż tego czego się nie zrobiło".

Skąd dzisiejsze przemyślenia? Z biegania na zmęczonych nogach - tzw. SKS (starość k.....a starość), ale mają powód być zmęczone. Z dzisiejszej aury. Ze spadającego sufitu (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi). Prawie 19 km pokonałem, czyli zbliżam się wielkimi krokami do celu - 600 km w miesiącu. Jednak na przemyślenia o przemijaniu miała też wpływ muzyka. Zapodałem sobie dzisiaj zespół Theatre Of Tragedy z ostatniej ich płyty, koncertowej "Last Curtain Call". Z zespołem straciłem kontakt z początkiem obecnego milenium. Ostatnią ich płytę, jaką słuchałem było "Assembly", która stanowiła kontynuację "['mju:zik]" (pisownia dokładnie taka, jak powinna być). Były to dokonania popowo - rockowo - elektroniczne. W tamtych czasach wiele zespołów gotyckich poszukiwało nowych brzmień, jak np.: Paradise Lost czy Tiamat. Na tej koncertówce mamy jednak przekrój całej twórczości ToT. Są zarówno utwory z pierwszego okresu doomowo - gotycko - metalowego, gdzie growling walczy z anielskim śpiewem Liv Kristisne (szczególnie cudowna płyta "Velvet Darkness They Fear"), jak i z późniejszego okresu electro. 

Dzisiejszy muzyczny wybór był trafiony w przysłowiową dychę. Stanowił wehikuł czasu do mojej fascynacji gotykiem, poznawania tych zespołów. Niestety "nic dwa razy się nie zdarza" i "zrodziliśmy się", i "pomrzemy". To se ne vrati, nie będziemy mieli już 20 lat. Co więcej, najprawdopodobniej, umrzemy jako starcy, bo nie jesteśmy Benjaminem Buttonem, który miał szczęście być żywym dowodem inwersji ludzkiego życia. 



niedziela, 24 stycznia 2021

CUDZE CHWALICIE

Jestem uzależniony - dokładnie tak. Jestem uzależniony od muzyki i od biegania. Wczoraj i dzisiaj po 30 km zrobione. Dlaczego? Chcę styczeń zamknąć 600 km. Nie mogę powiedzieć - "może się uda", bo to nie zależy od czegoś, kogoś na górze (czy dole), czy od jakieś siły duchowej. To zależy ode mnie i od moich możliwości. Zrobię to! - tak sobie cały czas powtarzam. Człowiek jest wielki i wspaniały, bo jest człowiekiem. Ograniczenia jakie ma są czasem tylko elementem przyzwyczajeń, nawyków. Jak to się mówi - "chcieć to móc". 

Wczoraj, podczas przyjacielskiego spotkania, usłyszałem kilka wymówek: "nie mam czasu", "bieganie jest nudne", "nie lubię" itd. O.K. Rozumiem. Jednak kiedy wybierasz życie bez biegania lub bez żadnej aktywności sportowej i jednocześnie pochłaniasz tony jedzenia to nie oczekuj, że sadełka nie będzie. Ono samo się nie spali i jednocześnie nie powstaje z powietrza. Dbasz o nie każdym kawałkiem placka, wypitą colą i pochłoniętymi kawałkami mięsa i łyżkami makaronu. Jesteś ociężały, nie chce Ci się ruszyć, więc jeszcze bardziej jesteś ociężały. A przecież sport daje endorfiny, wydłuża naszą sprawność fizyczną oraz intelektualną. Pamiętaj trening sam się nie zrobi, więc rusz pupę z kanapy i szoruj po lesie, po chodniku, po asfalcie. Szoruj 2, 5, 10, 21 km - jak kto woli.

Dzisiaj długa trasa wzdłuż Warty. Odwiedziłem Most Jordana i oczywiście Katedrę Poznańską (nie wchodziłem do środka). Cudnie oświetlone. Na moim FB kilka zdjęć. A w słuchawkach dwa albumy. Pierwszy Wig Wam "Never Say Die" - nowość sygnowana 2021. Norweski  glamowo - hard and heavy band, który na swoim koncie ma pięć albumów studyjnych. Muzyka ciekawa, ale w porównaniu z dwiema wcześniej relacjonowanymi płytami (wczoraj i przedwczoraj) uważam, że o wiele gorsza. Słychać tu czasem nawiązania do Pretty Maids, jak w utworze "Hypnotized" czy "Shadows Of Eternity". Na szczególną uwagę zasługuje utwór "My Kaleidoscope Ark", bardzo fajna ballada, która w połowie bardzo żywiołowo się rozkręca.

Drugą płytą było dzieło Shotgun Symphony "Sea Of Desire". Płyta została wydana w 1999 roku przez ukochaną przeze mnie Frontiers Records. Co to za muzyka? Najwspanialsza. AOR! Melodyjny hardrock. Cudo! Dwa razy jej dzisiaj posłuchałem i kompletnie się zanurzyłem w jej brzmieniu. 

Długie bieganie, piękna muzyka, cudownie oświetlony Poznań - czego można chcieć więcej. Piękno jest na wyciągnięcie ręki i nie trzeba cudzego chwalić (czasem nie znając swojego).






sobota, 23 stycznia 2021

NO LIMIT...

Ponoć ograniczenia są tylko w naszej głowie. Ponoć to my stwarzamy granice, które stają się coraz silniejszej, wyraźne kiedy dorastamy. Może więc lekarstwem byłoby pozostanie na zawsze dzieckiem? Wtedy moglibyśmy tworzyć wspaniały, przyjazny świat, w którym moglibyśmy wszystko, albo prawie wszystko - niczym Bastian w "Neverending Story". To tylko takie wtrącenie, proszę się nie obawiać nie będzie dzisiaj muzyki Limahla ani Kajagoogoo. Mowa o ograniczeniach dotyczy pokonanego w sobotę 23.01.2021 dystansu - 30 km. Dlaczego tyle? Bo założenie jest konkretne - styczeń chcę zamknąć wynikiem 600km. Wierzę w siebie, więc dam radę. A jak nie dam? To mam jeszcze kolejnych 11 miesięcy tego roku, aby osiągnąć wymarzony pułap. Gdyby Elon Musk nie wierzył w siebie nie wprowadziłby w życie swoich projektów, który przez większość rzekomych znawców były wyśmiewane, jako nierealne i nie mające elementu utylitarnego. A jednak - facet dał radę i jeszcze wiele razy da radę, tak sądzę. Bardzo ciekawe są jego koncepcje na temat edukacji, ale to jednak zostawię na innych mój pisarski wywód.

Wczoraj napisałem, że czuć wiosnę. I dzisiaj wiosna się obraziła; trzasnęła focha i to jeszcze chyba z przytupem. Mimo dżdżystości otaczającego mnie świata postanowiłem nadal mieć krótkie spodnie podczas biegania - wybór był trafny. Nogi niosły, a muzyka pomagała. Długi wybieg to dużo czasu na muzykę (2 i pół godziny). W pierwszej kolejności wrzuciłem (dwukrotnie) kolejną nowość i znów ze stajni Frontiers. Zespół Creye w swojej drugiej odsłonie płytowej, która nosi tytuł po prostu "II". To typowy dla zespołu spod labela Frontiers AOR, z elementami hardrocka. Pierwszą płytą Creye byłem zachwycony (ukazała się w 2018 roku). Obecna, moim zdaniem, ustępuję debiutowi, jednak też jest bardzo dobra, no może czasem zbytnio przesłodzona. Szczególnie polecam utwory: "Carry On" (otwierająca gitara żywcem zaciągnięta z hairrockowych bandów lat 80-tych XX wieku), "Find A Reason", "Siberia" (zaczyna się pięknie plumkającymi syntezatorami niczym dzieła zespołu Asia, a później w refrenie jest jeszcze charakterystyczne "wouuuwo"), "Face To Face", "Let The World Know", "Closer". Jeśli chodzi o moją balladę - faworytkę to "Lost Without You". Teraz kiedy piszę te słowa, kiedy ochłonąłem już po biegu to jednak muszę stwierdzić - to nie jest bardzo dobra płyta, ona jest REWELACYJNA! Pod koniec biegu jeszcze raz wrzuciłem wczorajsze cudo - W.E.T. i było mi jeszcze cudowniej na sercu.




piątek, 22 stycznia 2021

W.E.T. - WIOSNA, ECH, TY

"Wróciła Wiosna, Baronowo" - można byłoby dzisiaj powiedzieć, parafrazując tytuł utworu Kultu. Tak, wiem, że to tylko chwilowe, ale co sobie pobiegałem w krótkich spodniach, to pobiegałem. Czuć było zapach wiosny. Nawet gdzieniegdzie na krzaczkach i drzewach już przebłyskują pierwsze pączki. A jeszcze cztery dni temu w ciągu dnia było prawie -15 stopni, dziś +11. Szok! Nie ma to, tamto, biegać trzeba zawsze, bo zawsze jest dobra pogoda na bieganie (czasem tylko nie mamy na nogach odpowiedniego obuwia). Przyznać jednak muszę, że dziś miałem jakiś wyjątkowy speed - 17 km zrobiłem w 1:22 h, co daje 4:44 minuty na kilometr. Dobrze, a nawet bardzo dobrze! Człowiek stary, ale jary, choć obecne pokolenie 40-latków wydaje mi się sprawniejsze niż pokolenie moich rodziców.

Dzisiejsza wiosna, choć tylko chwilowa, została wzmocniona jeszcze bardziej niż pogoda wiosenną muzyką. Pierwsza płyta ze znakiem jakości A.D. 2021 poszła do odsłuchu. Wyczekiwana. Wymarzona. Rewelacyjne. Od razu wiedziałem, że taka będzie, bo to W.E.T. Zespół hardrockowy, którego nazwa to akronim nazw rodzimych zespołów muzyków W.E.T., a są to: Robert Sall (Work Of Art), Erik Martensson (Eclipse) oraz Jeff Scott Soto (Talisman). Najnowsza płyta nosi tytuł "Retransmission" i jest czwartym studyjnym dziełem W.E.T. Zwyczajnie powala od pierwszych dźwięków. Już otwierający "Big Boys Don't Cry" powoduje, że można skakać ponad swoje możliwości, pokazując, że dosiężny każdy może mieć jak Muggsy Bogues (koszykarz Charlotte Hornets, który mierzył zaledwie 158 cm, a potrafił blokować centra New York Knicks - Patricka  Ewinga). Dalej jest więcej takich mistrzowskich utworów: "The Moment Of Truth", "The Call Of The Wild", "Beautiful Game", "How Far To Babylon" czy bardzo porywający (także tekstem) "Coming Home". Na uwagę zasługuje również piękna, monumentalna ballada "Got To Be About Love". 

Jeżeli kochacie wytarte jeansy, lata 80-te w muzyce, kapelusze cowboyskie i rockową melodię to posłuchajcie W.E.T. "Retransmission" (na szczęście płytę wydała włoska Frontiers Records, której dystrybucja jest w Polsce).


 


czwartek, 21 stycznia 2021

KTO RANO WSTAJE

Jest takie powiedzenie - "kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje"... dużo pracy. Wstałem rano. Pobiegałem. Pouczyłem. Jadę z moimi synami odwiedzić ich babcię oraz zapalić znicz na grobie ich dziadka. Taki plan na dziś, który udało się zrealizować. 
Mimo, że to 21. dzień stycznia to w powietrzu czuć było powiew wiosny. Dla odmiany dziś było 7 stopni na plusie, a nie na minusie. Biegało się bardzo dobrze. Znów w swoim zakresie sprawności, tlenowości i kondycji jestem na poziomie 20-latka, mimo, że na grzbiecie moim lat ponad 2 razy więcej.
Prognoza pogody na kolejne dni obiecująca i zbliżona do tego, co dzisiaj miało miejsce. Jednak jak będzie nikt naprawdę nie wie. Jakieś spekulacje są podawane, że "wschodnia bestia" da o sobie jeszcze znać. Faktycznie? Może tak, może nie. To jest dokładnie taka sama, jak z wiadomością jakie obostrzenia złagodzi, albo jakie nowe wprowadzi rząd PiSu w kolejnych dniach pandemii. Śmiem twierdzić, że nawet sami członkowie tego gabinetu nie wiedzą.
Dziś podczas 18 km postawiłem na hardrock, bardzo melodyjny. Wybór mój padł na płytę "With Eyes Wide Open" zespołu A Perfect Day. Album został wydany w ubiegłym roku. Kawał dobrego grania spod znaku hairrocka i hardrocka. Dobrze przy tych dźwiękach przebierało się nogi. Na szczególne wyróżnienie zasługuje ballada "The Love We've Waited". Jutro pewnie coś podobnego znajdzie się w moich słuchawkach. 


środa, 20 stycznia 2021

SOA

SOA to skrót od "Sons Of Anarchy", co prawa skrót ten wygląda jak BOA (dusiciel), albo jak SOR (to niestety też niezbyt dobrze obecnie się kojarzy). "Synowie Anarchii" to kolejny serial odkryty, dzięki poleceniu znajomego, na platformie filmowej "Netflix". Istotnym jego elementem jest oczywiście muzyka i ona właśnie była dzisiaj najważniejsza podczas mojego biegania. Super składanka, na której główne gitary, głosy i inne instrumenty dają członkowie zespołu The Forest Rangers. Grupa ta została powołana do życia właśnie dla celów serialu, jako tzw. cover band. Po sukcesie kolejnych odsłon "Sons Of Anarchy" band ten wydał swoją pierwszą płytę "Land Ho!" i, jak do tej pory, jedyną. Na składance goszczą także: Curtis Stigers, The White Buffalo, Pau Brady czy sam Leonard Cohen. 

Przy takich właśnie dźwiękach nogi mnie poniosły, poniosły i jeszcze dalej poniosły. Ponad 24 km. Czułem się dumny, że tak daleko mnie niosą. Czułem się dumny z moich długich włosów i brody. Czułem się członkiem klubu motocyklowego SOA, a może gangu SOA. Posłuchajcie muzyki. Obejrzyjcie serial. Sami ocenicie. 

Rock'n'roll rządzi!





wtorek, 19 stycznia 2021

ZAINSPIROWANY PRZEZ MŁODEGO

Jest 19 stycznia, a mój miesięczny wynik już teraz jest lepszy od najgorszego wyniku z ostatnich 12 miesięcy. To oznacza, że mógłbym już w tym momencie do końca miesiąca nie biegać, a i tak nie zaliczyłbym z tytułu stycznia ostatniej lokaty. 
Dzisiaj pogoda lepsza, bo temperatura na plusie, jednak nawierzchnia do biegania o wiele gorsza. Sucho lecz miejscami ślisko, śnieg a miejscami kałuże. Na to wszystko jeszcze z nieba kapie ni to deszcz, ni to śnieg. Matka natura mogłaby się zdecydować, a nie zachowywać się jak panna na wydaniu - chce a się boi. Wielka bestia ze wschodu nie zagrzała, a właściwie należałoby powiedzieć - nie zamarzła, u nas na długo miejsca. Zaledwie 2 dni. Starsi powiedzą pewnie: "Kiedyś to były zimy." No były, ale "to se ne vrati".
Dzisiaj wybiegałem 20,5 km. Prawie połówka, oczywiście maratonu, a nie czegoś innego. Muzyka była odpowiednia - rockowa. Taka z kopem, co ciekawe polecona przez mojego syna. Byłem mile zaskoczony, bo spodziewałem się po nim zacięcia elektronicznego, a tu ostre, gitarowe granie. Zespół się zowie Wellmess. Słuchałem jego EPki "Your Sundown" oraz niby pełnego albumu, ale on jest tylko pozornie pełny (jest o pięć utworów, które podane są w dwóch wersjach - z wokalizami i instrumentalne) "Haul You Down". Najlepszy utwór to "I'm A Hurricane". Naprawdę miło tego się słucha. Niestety płyta chyba jeszcze w formie CD się nie ukazała.


poniedziałek, 18 stycznia 2021

18-NASTKA PLUS 25 LAT

Dziś nie było już tak zimno jak wczoraj, ale jednak nadal 7 stopni na minusie. Z lewa i prawa bombardują mnie, że mamy właśnie Blue Monday, czyli najgorszy dzień roku. Ja się pytam, że niby JAKI??? Najgorszy!?! Przecież to moje urodziny! To chyba najlepszy! Nikt ze mną nie konsultował tego, żeby można było 18 stycznia wprowadzić jakiś Blue Monday. Na szczęście 43 lata temu była środa, a nie poniedziałek. Ja, jakby na przekór wszelkim stękaniom i jęczeniom, zrobiłem dzisiaj 18 km i w ten sposób bliżej mi do 330 km w styczniu. Biegło się wyśmienicie, choć wilgotność duża, a także i smog, co oznacza, że warunki były gorsze niż wczoraj. 

Oprawa muzyczna dzisiaj powinna być New Order "Blue Monday". Jednak skoro jestem Koziorożcem, czyli rogatą przekorną bestią, to nie była. W słuchawkach królowała płyta Midnight Configuration pt.: "Redemption Of The Physical World". Typowy EBM czasem nawet z elementami harshu. Ciekawe, jeśli ktoś jest otwarty na połączenie gotyckich dźwięków ze wstawkami techno. W moim przekonaniu na wyróżnienie zasługują dwa utwory: "Kingdom Come" oraz "Falling Down (Sci Fi Version)".

Idę świętować 18nastkę ćwierć wieku później.



niedziela, 17 stycznia 2021

ŁATWO BYĆ OSIECKĄ?

Cudowny jest świat - powtarzając słowa wielkiego Louisa Daniela Armstronga. Piękna jest przyroda, szczególnie w takich okolicznościach, jak dzisiaj. Wczoraj dzień bardzo zabiegany (faktycznie i w przenośni). Dzisiaj - druga odsłona zabiegania. Za tydzień dzień babci i dziadka, więc trzeba było odwiedzić babcie i dziadków, także tych, których odwiedzić można tylko w miejscu ich spoczynku. Był to więc dzień wyjazdu do rodziny, jednak nie stanowi to żadnej wymówki od biegania. Taką wymówką nie może też być temperatura -11 stopni, bo tyle było około 13:30. Odziany w trzy warstwy bluz oraz w dwie pary rękawiczek wyszedłem biegać. Przez moment tylko telefon odmawiał posłuszeństwa, ale i z tym się uporałem. W pięknych okolicznościach przyrody, biegnąc po dawnym nasypie kolejowym, który obecnie został zamieniony w ścieżkę pieszo - rowerową (Żnin), podziwiałem piękno pałuckiej przyrody w zimowej odsłonie. Przez głowę przechodziła tylko jedna myśl: "jak tu pięknie, k....a" (jak to mówią moje dzieci "kura" przez "w"). Pewnie można byłoby się rozpisywać, tworzyć wiersze, być Osiecką, ale... ja nie umiem. Wolę przekaz "prosto z mostu", więc napisałem powyżej to, co miałem wówczas na myśli. 

I tak znacznie opatulony pokonałem blisko 16 km , wokół tzw. Dużego Jeziora (troszeczkę jeszcze zboczyłem z prostej drogi, bo byłoby zbyt skąpo z kilometrami). A co mi przygrywało? Tym razem było ciężko, a nawet bardzo ciężko. Był to zespół należący do nurtu stoner rock z elementami doom metalu, czyli The Midnight Ghost Train. Słuchałem ich płyty z 2015 roku o tytule "Cold Was The Ground". Ciekawa, jednak nie powala. Jak dla mnie nie ma żadnych wow! i och!, ale jest na poziomie.

Po dzisiejszym biegu blisko 310 km na styczniowym liczniku, co powoduje, że endorfiny szaleją, pewnie podobnie jak emocje kochanków w niejednym z wierszy Osieckiej.




sobota, 16 stycznia 2021

KRÓTKO I ZWIĘŹLE

Sobota, jak co tydzień, zaczęła się od spaceru, zakończonego zakupami owoców i warzyw. Później śniadanie, kawa i czas na bieganie. Nadchodzi "bestia ze wschodu", więc trzeba było się spieszyć. Pyknęło 16,3 km. Towarzyszyła temu muzyka rockowo - elektroniczna, taka a'la Cyberpunk 2077. Zespół, który przygrywał podczas kilometrów robionych w śnieżnej scenerii to Scandroid (nazwa sama wskazuje na klimat muzyki). Płyta nosi tytuł "The Darkness" - też wymownie. Lecę ogarniać dalszą część soboty, bo dzisiaj jeszcze wiele przyjemności.

piątek, 15 stycznia 2021

KOMARY A ŚNIEG

Ponoć podczas jednego z turniejów w skokach narciarskich "Nasz Złoty Adam" (Małysz - dopowiedzenie, dla tych, którzy nie wiedzieli o kogo chodzi) usłyszał od trenera, idąc na belkę startową: "komarów nie ma". Wielu z nas w tym momencie puka się w czoło i wewnątrz swojej mózgownicy zadaje pytanie "jakie komary?", "o co chodzi?". A chodzi o motywację sportową, o odcięcie się od otoczenia, żądnego wygranej tłumu kibiców. Chodzi o bycie samym ze sobą, bez presji na wygraną. 

Dzisiaj podczas biegu komarów nie było. Nie lubię tych krwiopijców, choć powinienem powiedzieć krwiopijczyń, bo to ponoć forma żeńska kłuje (owady te nie gryzą, nie kąsają, nie żądlą). Dlaczego ich nie lubię? Bo biegaczom wpadają we wszystkie możliwe otwory! Bo kłują! A jak mam biegać i jednocześnie drapać skórę? Dzisiaj zamiast komarów były płatki śniegu. Patrząc na nie na tle ciemnego nieba czułem się chwilami jak Han Solo w swoim Sokole Millennium, kiedy, wraz z Chewbaccą, wchodzili w nadprzestrzeń. Piękny widok. Piękna okoliczności przyrody. Ach trwaj cudowna, ulotna chwilo. No trwała! Niczym w nadprzestrzeni, nie wiadomo jakim cudem, chwila rozciągnęła się do 90 minut i 17 kilometrów. 

Atmosfera spotęgowana została odpowiednio dobraną muzyką, choć szczerze muszę powiedzieć - był to czysty przypadek. Byłem u znajomego, u dostawcy (brzmi, jakby był dealerem prochów) płyt CD. Wcisnął mi, jeszcze zafoliowaną, płytę zespołu Strip Music, noszącą tytuł "Hollywood & Wolfman". Wow! Szwedzi, tak - bo to zespół naszych północnych sąsiadów, mają dryg do melodii, do muzyki (oczywiście m. in. przez wkład w historię muzyki takich bandów jak ABBA, Europe czy moje umiłowane Roxette). Jeśli lubicie ambitny pop - rock, jeśli podoba Wam się Placebo, Stereophonics, Starsailor czy Coldplay to Strip Music jest dla Was! A co na pierwszy rzut na słuchawki z płyty "Hollywood & Wolfman" polecam? Ostatni utwór pt.: "Lucy" (te grzmoty, ta burza!). Jeśli on Was nie porwie, to nie słuchajcie niczego innego z tej płyty - wtedy ONA NIE JEST DLA WAS! 

Życzę miłego weekendu.


czwartek, 14 stycznia 2021

NEOLOGIZM, OKSYMORON CZY PLEONAZM

"Polska język - trudna język" - pewnie wielu obcokrajowców o tym się przekonało. Ostatnio coraz częściej sam nie mogę się skomunikować ze sprzedawcami / pracownikami sklepów, mówiącymi wschodnimi językami słowiańskimi. Natomiast dla biegacza "polska pogoda - trudna pogoda". Dzisiaj tego doświadczyłem dobitnie. Niby 1 lub 2 stopnie na plusie, ale buty z kolcami by się przydały. Na niektórych odcinkach mojego codziennego biegu czułem się, jak początkujący Alberto Tomba - ja prosto a noga w bok, ja w lewo a noga w prawo. Starałem się 19,6 km pokonać dość dobrym tempem, ale ostatecznie wyszło 5:12 min/km. No wstydu nie ma, niby. Biegnąc miałem jednak nieodparte wrażenie, że ma jednak sens powiedzenie "cofać się do tytułu", bo przy takiej lekko zmrożonej nawierzchni wydawało mi się, że "cofam się do przodu". Koordynacja ruchowa wielokończynowa na poziomie tańczonej przez Ryszarda Makowskiego "Lambaluny" (Kabaret OT.TO i pamiętny występ w Opolu w 1994 roku). Wtedy sobie pomyślałem, że wybawieniem z tej sytuacji byłyby statyczne chodziaki (takie niby buty, które idą wtedy kiedy idą a nie idą, gdy nie idą - parafrazując Kazika).
Mimo warunków było paliwo do biegania; a właściwie dwa dopalacze. Mocne postanowienie (zawziętość w realizacji celu) i MUZYKA, oczywiście (!). Dzisiaj przez czysty przypadek, podczas przeszukiwania niezgłębionych pokładów internetu natknąłem się na Mabel Greer's Toyshop i płytę "The Secret". Zespół został założony w 1967 roku, ale w oryginalnym, pierwszym składzie nie wydał nigdy płyty (byli w nim m. in. Billy Sherwood, Chris Squire czy Jon Anderson). Band reaktywował się, a właściwie można powiedzieć, że został założony na nowo, w 2013 roku. Płyta, którą słuchałem, została wydana jako druga w 2017 roku. Jaka to muzyka? Można ją opisać następującym stwierdzeniem: połączenie melancholii Marca Almonda czy Morrissey'a z artrockiem a'la Marillion czy Pendragon. Szczególnie na uwagę zasługują utwory: tytułowy (udział pośmiertny Petera Banksa), znajdujący się na samym końcu płyty, "Turning To The Light" oraz "Love's Fire" (mój faworyt). 
Dzięki tej muzyce nie tylko udało mi się "cofać do tytułu" ze skutkiem przemieszczania się do przodu, ale także wydawało mi się, że jestem posiadaczem, neologicznie rzecz ujmując, białych kruków biegacza przy zmarzlinie podłoża (zwanej potocznie "szklanką"), czyli wspomnianych wyżej statyzujących cichobiegów. A muzyki sobie jeszcze wiele razy posłucham, z wyciągniętymi nogami w domu.

 

środa, 13 stycznia 2021

JAZZ JAK RDZA

Jest takie przysłowie - "stara miłość nie rdzewieje". Mogę się pod nim podpisać. Stara, a może pierwsze - prawdziwa miłość nie rdzewieje. Nie jest to efektem tego, że jest to ta jedyna, prawdziwa, ale efektem tego, że przeżywamy ją na ogół w okresie burzy hormonalnej. Dojrzewanie wzmaga odczuwanie wszystkiego - uczuć, relacji, bodźców zewnętrznych. Niektórym ta miłość nigdy nie przechodzi; inni ją tłumią, a może systemowo zostaje upupiona, jak pisał Gombrowicz. Moja pierwsza miłość to muzyka Roxette i pisałem o tym już wiele razy. Miłość ta przerodziła się w pasję słuchania, a potem także posiadania muzyki w ogóle (posiadania nośników z nagranymi całymi albumami). Dzisiaj nie jest to już hobby, ale mania, uzależnienie. Każdy z albumów, mimo, iż podczas biegania słucham na streamingu, staram się posiadać fizycznie (jeśli oczywiście mi się podoba, jeśli zakotwiczy się w mojej głowie), bo płyta to nie tylko pliki, ale okładka, czasem jakaś wkładka, naklejka itd., itp. To uczucie trwa u mnie około trzydziestu lat - najpierw kasety magnetofonowe, a od 1995 roku CD.

Ostatnio jestem zauroczony serialem dokumentalnym "Renowatorzy z Doliny Rdzy" ("Rust Valley Restorers"), gdzie w zakładzie Rust Bros, którego właścicielem jest Mike Hall, odnawiane są stare bryki. Sam Mike przez 40 lat zgromadził na swojej posesji ponad 400 wraków. "Wraki" są na pierwszy rzut oka, dla laika, natomiast dla właściciela Rust Bros to skarby - każdy ma swoją historię, z każdym wiążą się jakieś emocje, zdobycie każdego to kanwa na powieść (tak samo jest z moimi płytami). W drugim sezonie tego serialu pojawił się wrak pewnego Pontiaca, którego klienta chciał wyremontować. Klientem tym był Clint Wilson, założyciel kanadyjskiego zespołu Fusionstein. Wyremontowany wrak, już jako Purple Pontiac trafił na okładkę drugiej płyty tego bandu, która został nazwana właśnie "Purple Pontiac". To ona dzisiaj towarzyszyła mi podczas pokonywania 18 km (słuchałem jej prawie trzy razy). Co to jest? Niby jazz, ale tylko "niby". Sami muzycy napisali o sobie i swojej twórczości tak: tworzymy fusion, czyli wielogatunkową muzykę, która łączy wiele pokoleń (sami urodzili się w latach 60., 70., 80. i 90. minionego wieku). Czterech zapaleńców daje kopa bez wokaliz, bez egoistycznych sztucznie rozbudowanych solówek gitarowych. Muzyka inna niż codziennie słuchany pop czy rock. Jednak dzieło piękne. Mnie całkowicie ta płyta pochłonęła. Szczególnie dzisiaj idealnie pasowała do pogody. Dlaczego? Na chodnikach po śniegu nici (tak było około godziny 16:00). Światło dzienne ujrzał brud, rdza, która wyszła spod pokrywy białego puchu. Było jak na kadrach z Rust Bros. A może ta rdza to najprawdziwsza prawda o świecie - taki on jest, czasem brudny i mokry, nieprzyjemny, ale go kochamy - tak jak pierwszą miłość.

Fusionstein



wtorek, 12 stycznia 2021

ALE WARUNKI...

Mógłbym powiedzieć, i powiem, że dzień bez ministra Czarnka (doktora habilitowanego i profesora nadzwyczajnego a nie prezydenckiego) to dzień stracony. Dzisiaj spoglądał na mnie z ekranu telewizora i tworzył swoją political - fiction. No cóż Mistrz Wincenty, zwany potocznie Wincentym Kadłubkiem, autor "Kroniki", w miejscach, w których nie wiedział co napisać też koloryzował, fabularyzował, żeby nie powiedzieć, iż tworzył bajeczne dzieje Polski. Może jednak takie gadanie i myślenie związane jest z wiodącym nurtem rządzącej partii. Przecież jeszcze 5 lat temu Polska była w ruinie, same gruzy, a teraz to kraj miodem i mlekiem płynący, baśniowy.

No właśnie dzisiaj było jak w baśni, jak w Krainie Lodu (nie to, abym, czuł się Elzą - mimo posiadanych długich włosów). Ta sceneria oczywiście miała miejsce za sprawą śniegu, który sypnął... i to jak! Mimo białego puchu, mimo lekkiego zlodowacenia podłoża bieg i tak musiał mieć miejsce. Podobnie, jak wczoraj dziś też na liczniku wybiło 14,2 km. Sceneria piękna: białe pola, rzucający się dorośli śnieżkami (pewnie poczuli się dziećmi - jak w utworze Krzysia Antkowiaka "Pada śnieg" oczywiście w wersji oryginalnej z 1989, a nie w duecie z Edytą Górniak); a między nimi wszystkimi ja - arktyczna (tego dnia) kozica. I tak sobie biegłem i raciczki czasem mi się rozjeżdżały, ale co ważniejsze efekt bajkowości został wzmocniony cudowną muzyką. Była to zasługa przebojowego głosu Stevie Nicks (po raz pierwszy odkryłem ją słuchając wspaniałego albumu Fleetwood Mac "Tango In The Night" - 1987, z takimi hitami jak: "Seven Wonders", "Everywhere" i "Little Lies"). Podczas biegu słuchałem jej najnowszej płyty koncertowej "Live In Concert, The 24 Karat Gold Tour". Pięknie zrealizowana płyta, na której słychać, że śpiewa i przemawia do nas 72-letnia artystka; dojrzała, świadoma swego talentu, doświadczona przez życia i światek rockowy. Oczywiście jest także wersja wzbogacona o zapis DVD tego koncertu. Podczas biegania trudno oglądać, ale... co się odwlecze to nie uciecze. Będzie seans muzyczno - filmowy, muszę tylko uporać się z wciągającymi, jak czarna dziura, serialami. Śpieszę więc uruchomić platformę na "N", a wieczorem może jeszcze raz zapodam do uszu fragmenty 24-karatowego Złotego Touru.



poniedziałek, 11 stycznia 2021

OSTATNI PONIEDZIAŁEK FERII

Półmetek ferii nasi uczniowie mają już za sobą. Jednocześnie dzisiaj MZ w porozumieniu z MEiN odbyło konferencję na temat tego co mamy, jak mamy, kogo, kiedy i gdzie szczepimy i co najważniejsze kiedy dzieci wrócą do szkoły. Minister Czarnek powiedział, że edukacja zdalna to nie jest prawdziwa edukacja. Zgadzam się z nim (wyjątkowo). Edukacja, bez względu na to o jakim etapie mówimy, opiera się na relacjach, a nie można ich zbudować onlineowo. 

Już słyszę głosy rodziców dzieci w edukacji wczesnoszkolnej, mówiące o tym, że te dzieci są najbardziej poszkodowane przez pandemię i lockdown. Nie zgadzam się. Nie możemy kategoryzować. Wszyscy są "najbardziej" poszkodowani, bo dostały w d...pę relacje międzyludzkie. Kiedy jednak słyszę takie utyskiwania rodziców najmłodszych dzieci to mogę podać tylko jeden kontrprzykład - co ma powiedzieć tegoroczny maturzysta (uczeń klasy 3 LO), który w pierwszej klasie mierzył się ze strajkiem nauczycieli, w drugiej miał lockdown i ma go nadal w trzeciej, poza tym nadal nie wie, jak będą wyglądały obiecywane obniżone wymagania egzaminacyjne. Istny chaos.

Pozostawmy politykę i edukację z boku (choć je bardzo lubię i uwielbiam o nich dyskutować). Dzisiaj skarbonkę biegową zasiliłem zaledwie 14,1 km. Biegłem sobie spokojnie, truchcikiem, z nóżki na nóżkę. A dlaczego tak? Z wielu powodów. Wcześnie wstałem. Zmęczenie po całym dniu intensywnej pracy. Jednak przede wszystkim dlatego, że słuchałem łagodnej, idealnej muzyki. Nowa odsłona albumu U2 "All That You Can't Leave Behind", przygotowana specjalnie na 20-lecie pierwszego wydania. Co tu się dzieje?! Jakie niespodziewane aranże! Jakie cudowne melodie, będące odrzutami do sesji właściwej. Taką odsłonę mamy jednak tylko w wersji Super Deluxe. Polecam szczególnie utwory: "Levitate", "Summer Rain", "Always" (rewelacja!!!), "Don't Take Your Guns To Town (A Tribute To Johnny Cash, Dublin/1999)" czy wreszcie akustyczna wersja "Stuck In A Moment You Can't Get Out Of". Mamy także utwory koncertowe oraz pełną garść remiksów, które pokazują jak U2 mogłoby brzmieć, gdyby zajął się nim np.: Paul Van Dyk ("Elevation"). 

U2 to mój ukochany zespół. Bliski mojemu sercu. Nie poprzestanę na streamingu tej nowej edycji "All That You Can't Leave Behind".



niedziela, 10 stycznia 2021

CZARNO - BIAŁE SNY

Niedziela zakończyła pierwszą dekadę stycznia A. D. 2021. Jakoś nie mogę się jeszcze przyzwyczaić, że rok nie kończy się "0" a "1". Jednak lepiej, że się skończył, bo z nadzieją patrzę, podobnie, jak pewnie większość mieszkańców naszego globu, na raczkujący pierwszy rok trzeciej dekady XXI wieku. Dzisiaj "dekada" to słowo klucz (pewnie jeszcze kilka razy się pojawi) tego tekstu.

10 stycznia 2021 roku był dziwnym dniem. W sobotę przyjechał do mnie przyjaciel. Trochę posiedzieliśmy, poobgadywaliśmy krewnych i znajomych królika. Oczywiście narzekaliśmy także na obecne władze, bo przyjaciel zawsze zrozumie (a nie wszyscy, którymi się otaczamy mają takie podejście). Niedziela natomiast stała się, spontanicznie, bardzo rodzinna. Jednak nie w znaczeniu dnia wylegiwania się na kanapie, niczym rasowy jamnik. Rodzinna, bo odwiedziliśmy mojego chrzestnego oraz przedwcześnie zmarłego "kuzyna". Świeczka została zapalona. Modlitwa, jeśli ona również może się okazać pomocna, odmówiona.

Dzień był mglisty, dżdżysty, taki gotycki. Zakończył się oczywiście trasą biegową, tym razem jednokierunkową (nie było pętli biegowej) - z mojego domu rodzinnego do Poznania (obecnego domu mojej najbliższej rodziny). Wyszedł z tego półmaraton. Oczywiście była muzyka. Dzisiaj taka niekolorowa, czarno - biała, gotycka. Składanka, którą wrzuciłem to "Gothic Visions II (Gothic & Wave Edition)". Można powiedzieć, że to staroć, bo metrykę ma z 2013 roku. Jednak, co ważne, słuchało się tego wyśmienicie. Polecam ją wszystkim miłośnikom labelu 4AD czy zimnofalowych i newwave'owych klimatów (czasem nawet takich spod znaku Dead Can Dance czy zespołów z wytwórni Projekt). Są na niej takie zespoły lub wykonawcy jak: Andreas Gross, Liquid Grey, Whispers In The Shadow, White Rose Transmission, Born For Bliss czy Wayne Hussey. Wszystko idealnie wymieszane, wszystko idealnie dobrane. Chylę czoła przed kompilatorami; a Wam polecam - wrzućcie w formie streamingu lub na klasycznym srebrnym krążku i słuchajcie. Miłego czarno - białego wieczoru, kończącego pierwszą dekadę stycznia pierwszego roku trzeciej dekady XXI wieku.



sobota, 9 stycznia 2021

ROYAL HUNT

Byłem dzisiaj na polowaniu. Nie było to zwykłe polowanie, a królewskie. Warte jest ono każdego grzechu. Pewnie się dziwicie: "o jakim polowaniu on pisze?", "jak polowanie można pogodzić z bieganiem i muzyką?"

Można i nawet trzeba. Dzisiejsze polowanie zafundował duński zespół ROYAL HUNT. Słuchając ich najnowszej płyty "Dystopia" do licznika kilometrów dołożyłem kolejnych 19,3. Płytę sobie zapętliłem. Posłuchałem jej dwa razy. Wymiata!!! Płyta ujrzała światło dzienne 16 grudnia 2020 roku, czyli jest takim ostatnim cudem z minionego roku. Niestety jest trudno osiągalna na polskim rynku fonograficznym, bo została wydana przez japońską wytwórnię, wyspecjalizowaną w rocku progresywnym i hard and heavy. 

Nie chcę z tej płyty niczego wyróżniać, gdyż, moim zdaniem, należy jej posłuchać w całości. Polecam!



piątek, 8 stycznia 2021

KRÓTKA TRASA - WIELKA MUZA

Pierwszy tydzień ferii się zakończył, ale czy to były (są) prawdziwe ferie... Ministerstwo Zdrowia zweryfikowało nałożone na uczniów obostrzenia - chociaż tyle. Jak miałem swojemu nastoletniemu synowi wytłumaczyć, że nie może w godzinach 8:00 - 16:00 przebywać bez obecności rodzica na świeżym powietrzu. Tzn. na świeżym, które jest w zasięgu jego "zagrody", takie "prywatne świeże powietrze", to może. Dziwne są te obostrzenia, dziwnie są wprowadzane w życie. Mam wrażenie, że jest to czysta loteria, albo jakaś maszyna losująca i nigdy nie wiemy co nowy dzień, tzw. "walki z COVIDem" w realiach polskich przyniesie. 
Bynajmniej, ja korzystam codziennie ze świeżego powietrza. Wybiegi trzeba zrobić. Dziś zaledwie 16,3 km, choć mam świadomość, że dla wielu to "aż 16,3 km"; trasa bardzo dobrze znana. Nie, nie taka, o jakiej śpiewał Kult "od jednego baru do baru" i oczywiście też nie nabawiłem się żadnego "kataru" (choć tu mamy do czynienia z dodatkową metaforą). Jednak muzyka, która mi towarzyszyła nie była znana w ogóle. 
Postanowiłem wrzucić do uszu Panią Helenę Michaelsen. Jej solowy projekt to Angel (choć na każdej z płyt wygląda bardziej jak upadły anioł lub wręcz diablica). Ta norweska piosenkarka zaczynała swoją przygodę muzyczną w gotyckim zespole Trail Of Tears i dopiero w 2005 roku rozpoczęła solową karierę. Jej pierwszą płytę "A Woman's Diary – Chapter I" od dawna posiadam na półce. Dzisiaj jednak podczas biegu włączyłem "A Woman's Diary (The Hidden Chapter)". Zupełnie inna muzyka. To nie jest gotyk, to piękna muzyka aktorska, a czasem nawet ocierająca się o arie operowe. Płyta składa się prawie z samych coverów. Są tu: "Hallelujah", "Purple Rain", "Somewhere Over The Rainbow", "Summertime", "Memories". Wszystko subtelnie zaaranżowane na fortepian. Piękne, akustyczne brzmienie. 
Mimo, że z okładki spogląda na nas kobieta z pazurem, to faktycznie otrzymujemy anielską muzykę. Polecam tym wszystkim, którzy kochają inną obywatelkę Norwegii - Liv Kristine (działalność artystyczna i etapy muzyczne Pań są bardzo zbliżone).
Skończyłem pisać, a minister Czarnek właśnie skończył swoją konferencję, choć chyba należałoby ją nazwać "ściemorencję" i niestety wróciłem do smutnej, szarej rzeczywistości, kreowanej przez małych ludzi.



czwartek, 7 stycznia 2021

DZIEŃ ODPUSZCZANIA POSTANOWIEŃ NOWOROCZNYCH

Ponoć DZIEŃ ODPUSZCZANIA POSTANOWIEŃ NOWOROCZNYCH był wczoraj, czyli 6 stycznia w Święto Trzech Króli, choć jak kiedyś powiedział Pan Petru "Święto Sześciu Króli". Swoją drogą mądry gościu, ale jakoś nie zawsze wiedział co i kiedy ma powiedzieć. Pewnie dlatego zniknął w natłoku wszelkiego rodzaju politycznych chwilówek - podobnie jak Palikot czy wielu innych. Powracając do tytułu wpisu - JA NIE ODPUSZCZAM! W zeszłym roku miałem postanowienie ograniczenia spożycia mięsa i wytrzymałem cztery miesiące. Chciałem zwiększyć ilość i dystans biegów i to zrobiłem - prawie dwukrotnie patrząc rok do roku (2019 vs 2020). Stąd mimo, że dziś powinienem odpuścić - nadal biegam i słucham. 

Dziś pokonałem 19,3 km, co łącznie daje w styczniu br. 136,2 km. Nie zwalniam! Mocniej! Szybciej! Więcej! O!!! Właśnie - "WIĘCEJ!" - dzisiejsze słowo klucz, bo dzisiaj zamiast jednego albumu nasyciłem się podczas biegu aż dwoma płytami. Jakie to były? O tym poniżej.

Pierwszy z tych zespołów to Maggie's Madness, niemiecki band hard'n'heavy. Słuchałem ich ostatniej, a w sumie trzeciej w dorobku, płyty pt: "Pushed To The Limit" (2018). To trzecia płyta, choć zespół istnieje od 1974 roku. Co tutaj otrzymujemy? To co fan rocka lubi najbardziej - melodię oraz ostrą gitarę. Zaczyna się od tytułowego utworu - i jest to rewelacyjny numer. Później otrzymujemy moment wyciszenia w "My Universe", po to, aby w kolejnym numerze pt.: "Made Of Steel" znów usłyszeć łomot. Taki typowy muzyczny rollercoaster. Kolejny fragment nawiązuje stylistycznie i tekstowo do kultury rosyjskiej - "From Russia With Love". Z mojej perspektywy warto zwrócić uwagę jeszcze na następujące utwory: "No Chance", "Shut Up!", "What If..." czy "Lover Tag". Czasem słychać w tej muzyce ZZ Top, czasem Pretty Maids. Jeden i drugi zespół to kawał dobrego grania.

Później sięgnąłem po najnowsze dzieło Jaded Heart "Stand Your Ground" (2020). Obecnie jest to rasowy power metal. Nic dodać, nic ująć. Polecam, choć na wokalu nie ma już Michaela Bormanna, nie ma już słodzących wokali. Były one cudowne! Rewelacyjnie się tego słuchało! Dzisiaj to jednak już inny zespół, inna muzyka, jednak nadal cudowna. Warto posłuchać!

Muzyka jest najlepsza. Muzyka łagodzi obyczaje, nawet ta ostra, ciężka. Szczególnie jest to ważne dzisiaj, kiedy w Stanach Zjednoczonych zamieszki, spowodowane działaniami populisty Trumpa, a w Polsce kolejna akt dramatu, zwanego wojną polsko - polską.






środa, 6 stycznia 2021

HARDROCK NAJLEPSZY!

Staram się dotrzymywać słowa. W pierwszym zdaniu należy ciężar położyć na słowo "staram się". Czasem mi to wychodzi, czasem nie. Ostatnio przeczytałem, że tak jak bałagan na biurko, odkładanie wykonywania niektórych czynności na później - tak samo spóźnianie się jest cechą osób o inteligencji ponadprzeciętnej. I tego się będę trzymał.
Powracają jednak do mojego dotrzymywania słowa - biegam i piszę codziennie. Dzisiaj 17,2 km, co daje w całym styczniu 2021 roku dystans 116,9 km. Jest dobrze! Jest moc!
Dzisiaj podczas biegania trafiłem na bardzo dobry album. To muzyka hardrockowa. Zespół nazywa się Lazarus Dream. Został założony w 1999 roku przez Markusa Pfeffera oraz Carstena Schulza, muzyków pochodzących z obszaru naszych zachodnich sąsiadów. Niemcy mają dryg do muzyki. Panowie pierwotnie pisali do tzw. szuflady. Jednak lockdown doprowadził do tego, że po dwóch dekadach powrócili do odłożonego na bok, na później materiału i... i tak światło ujrzała ich debiutancka (!) płyta zatytułowana "Alive" (gdzie litera "e" napisana została odwrotnie). Super się tego albumu słucha. Podczas biegania narzuca właściwe tempo. Już otwierający album numer "Dawn Of Time" ma właściwą moc - pierwsza klasa. Później jest jeszcze lepiej. Kolejny utwór to "House of Cards" - prawdziwy killer, który spodoba się zarówno miłośnikom AORu, jak i faktycznego hardrocka. Porządne łojenie jest także w "Can't Take My Soul Away", "Fleshburn" oraz "The Healing Echoes". Na uwagę zasługuje jeszcze utwór "Steam" oraz "Don't Blame Me". Cały album trwa ponad godzinę. Idealnie się przy nim biega i idealnie się go słucha. Jest to muzyka dla tych, którzy lubią Gunsów, Motley Crue, Poison i inne glamowo - hardrockowe grupy.
Dobrze, że dzisiaj takie coś mnie spotkało, bo po wczorajszym muzycznym rozczarowaniu było to odrodzenie się niczym Feniksa z popiołów.






wtorek, 5 stycznia 2021

DO TRZECH RAZY SZTUKA

Najlepsza teściowa jest na 102, czyli 100 km od domu i 2 metry pod ziemią (oczywiście to taki żart). Ja jestem prawie biegaczem na 102 - tzn. prawie przebiegłem 102 km w styczniu 2021 roku. "Prawie" tzn., że tak nie jest faktycznie, tzn. nie przebiegłem jeszcze 102 km, ale 100 km w ciągu pierwszych pięciu dniu 2021 roku.

Dzisiejszy dystans był podzielony na odsłuch trzech płyt. Były to krótkie płyty, ale trasa to prawie półmaraton. Co Wam polecam? Z dzisiejszego biegu - nic. Słuchałem, ale niestety nic do mnie na 100% nie przemawia. 

Na początku zapodałem "Golden Veins" Richard Walters. Spokojna muzyka, ale... No właśnie, zbyt spokojna. To jest właściwa muzyka dla wieczornych, romantycznych spotkań z żoną, piękną kobietą, ale nie do biegania. Na szczęście była to krótka płyta - nieco ponad 30 minut. 

Później zapodałem sobie płytę Patty Smyth "It's About Time". To nie jest już ta dawna Patty z okresu Scandalu. Dzisiaj jej muzyka to bardziej pop - rock - country niż rock alternatywny. Jednak z tych wszystkich propozycji najlepiej słuchało mi się właśnie tej muzyki. Co mogę szczególnie polecić? Na pewno: "Drive", "Build A Fire", "I'm Gonna Get There", "No One Gets What They Want" (piękna ballada), "Only One", "Downtown Train". Ta cała muzyka okraszona jest bardzo country. Jest dla miłośników Toma Petty'ego oraz Jona Bon Jovi'ego. Nie jest ona wysokich lotów, jednak jeśli ktoś lubi Bonnie Raitt to zachęcam do zapoznania się z tym albumem.

Ostatnią odsłoną mojego dzisiejszego biegania wzdłuż Warty była płyta zespołu Soman - "Global". Typowe techno z elementami ebm. Szczerze, nie powaliło mnie to. Jednak nie przekreślam tego dzieła. Może to nie był odpowiedni czas. Może i ja nie byłem odpowiednio nastawiony.

Czasem tak bywa - długie trasy, piękne widoki, wiele muzyki, ale... nie ma konkretów do polecenia. Jednak od tego mnie macie. Biegajcie i słuchajcie muzyki. Wracam do Was jutro.










poniedziałek, 4 stycznia 2021

BYĆ MELANCHOLIKIEM - ODSŁONA ELECTRO - GOTYCKO - SYNTHPOPOWA

Cztery styczniowe biegi za mną, w tym dwa półmaratony. Obecnie pokonany dystans to prawie 80 km. Dzisiaj zasiliłem tą pulę 21,5 km. U mnie to jest jak doładowywanie kasą karty telefonu komórkowe - nie idę biegać jestem rozładowany; idę biegać, mimo, że nie zawsze się chce, bo zimno, bo ciemno, bo zbyt późno, bo zbyt wcześnie, to wtedy akumulatory życia są naładowane. Endorfina ze mnie tryska, jak iskry z wydechu podrasowanych aut speedmaniaków.

Dzisiaj będzie o takich maniakach, ale nie speed, lecz "Melancholic Maniac". Taki tytuł nosi płyta projektu She Hates Emotions, pod którym faktycznie ukrywa się Chris Pohl. Miłośnicy muzyki gotyckiej, w różnych jej odsłonach, doskonale znają tego Berlińczyka. Jest on odpowiedzialny za bandy: Terminal Choice, Miss Construction, Pain Of Progress czy wreszcie Blutengel. W tym ostatnim współpracował z wieloma żeńskimi głosami. 

Ostatni jego projekt, czyli właśnie She Hates Emotions, jest dla tych, którzy mogą sobie wyobrazić skrzyżowanie Rammstein, Depeche Mode i Alphaville. Album "Melancholic Maniac" otwiera intro "She's A Dreamer". Następny utwór to jest typowy synthpop z elementami darkwave "Edge Of The Night". Idealnie mi dzisiaj przypasował - gdy go słuchałem wbiegałem na otwartą przestrzeń, na pole, było już prawie ciemno, więc czułem się faktycznie jakbym był na krawędzi nocy. Kolejne warte zwrócenia uwagi to: "City Lights" oraz "The Final Dance", słychać w nich inspirację królami niemieckiego synthpopu - Camouflage. Zespół ten kiedyś przez Tomasza Beksińskiego został przedstawiony jako nowe wcielenie Depeche Mode - słuchacze uwierzyli. W kolejnym utworze "See The Light" zauważyć można kreatywne splagiatowanie linii melodyjnej z Kraftwerku (kolejni niemieccy mistrzowie sceny electro). Następny "Leaving" - też niczego sobie; a przedstawiony jako 7. propozycja "Cry Wolf" to nawiązanie do A-HA. W "Turn Back The Time" wyczuwane jest nawiązanie do Classix Nouveaux. I tak można się bawić odsłuchem tej płyty. Za każdym razem pewnie będziemy mogli znaleźć coś nowego, a jednocześnie starego, bo osadzonego w korzeniach muzyki elektronicznej lat 80-tych XX wieku. Album zamyka, jako bonusowy track, utwór zaśpiewany w narodowym języku Chrisa Pohla "LIEBEN". Uważam, że do takich beatów niemiecki bardzo pasuje. Zaśpiewane w tym języku działa Rammstein mają większą, moim zdaniem, moc rażenia, niż podane (na szczęście takich jest niewiele) przez grupę Tilla Lindemanna w uniwersalnym angielskim. 

Bardzo lubię być zaskoczony, a co bardziej może biegacza zaskoczyć niż dobre tempo, łatwość treningu i wydłużenie dystansu. Co może bardziej słuchacza zaskoczyć niż dobra, a może nawet bardzo dobra muzyka, której do końca się, szczerze mówiąc, nie spodziewał, bo płytę wybierał na podstawie okładki.

Oby więcej takich nut, oby więcej takich treningów w 2021 roku.



niedziela, 3 stycznia 2021

TRYPTYK - ROXETTE "BAG OF TRIX"

No i mamy 3 stycznia 2021 roku. Niedziela. Koniec długiej laby, choć dla dzieci i młodzieży początek kolejnego leniuchowania - zaczynają się ferie zimowe, które niespodziewanie zostały przyspieszone przez panującą nam obecnie ekipę PiSu. Czy to dobrze, czy może źle - nie mnie ocenić (tzn. chyba, że pytanie zadaję nie pod kątem przyspieszenia ferii, ale rządzącej elity - wtedy odpowiedź jest jednoznaczna - źle, że rządzą i źle rządzą).

Kolejny dzień biegania, zgodnie z założonym i od wielu dni realizowanym planem, za mną. Dzisiaj w nogach 22,2 km. Tyle musiało być, bo założyłem, że chcę posłuchać nowego Roxette. Widzicie - tak to jest - czasem muzyka narzuca mi kilometry do przebiegnięcia, a czasem kilometry wymuszają nowe muzyczne odsłony w słuchawkach. 

Określenie "nowy album Roxette" trochę dziwnie brzmi, bo przecież od ponad roku nie żyje Marie Fredriksson (umarła 9 grudnia 2019 roku). Jednak, pewnie wielu pamięta, że i po śmierci Freddieggo Mercury'ego Queen także wydał nową płytę z jego wokalami "Made In Heaven"(później jeszcze były z Paulem Rodgersem oraz Adamem Lambertem). "Bag Of Trix" nosi podtytuł "Music From The Roxette Vaults" i faktycznie są to sztuczki pod sklepieniem cyrku Roxette. Album ten powinien mieć każdy fan szwedzkiego duetu, ale także ci, którzy chcą mieć, zwyczajnie, dobre płyty do słuchania.

Idealnie mi do dzisiejszego biegania nowy album Roxette przypasował. Spadł lekki śnieg, niby wiedziałem jakie są warunki, niby wiedziałem, że mogę nie mieć idealnej przyczepności, ale jednak nie byłem niczego do końca pewny. Tak samo jest z "Bag Of Trix" niby wiem, co na 3 CD będę słuchał, niby większość utworów jest mi znanych, ale to jednak inne ich wersje (demo, akustyczne, obcojęzyczne). Poza tym na albumie znajdują się perełki (dotąd niepublikowane, albo przekazywane bardzo wąskiemu audytorium), jak np.: "Help!" z tzw. Abbey Road Sessions, "Let Your Heart Dance With Me" czy "Piece Of Cake" (odrzuty z sesji do "Good Karma"), cudowna wersja "Hotblooded" (aktustycznie - bluesowa, wow!!!). Nie znajdziecie tu tradycyjnych wersji "Joyride", "Listen To Your Heart" czy "Big L.", ale jest wszystko co cudowne, a może i jeszcze więcej, w dokonaniach szwedzkiego duetu. Mnie ten tryptyk muzyczny powalił na kolana, oczywiście tylko w przenośni, bo mimo duchowych uniesień (a może właśnie dzięki nim) miałem siły, aby przebiec dystans trochę ponad półmaratonu. A wyobraźcie sobie, jakie będziecie mieli doznania, jak z lampką ulubionego wina, lub innego trunku, albo nawet aromatycznej herbaty, zasiądziecie w fotelu i włączycie to dzieło. EUFORIA!!!

Wielkość artysty poznajemy po tym, jak długo jego dzieła pozostają w naszej pamięci. Mimo braku Marie, mimo pozostawienia na boju samego Pera, wielkość Roxette jest niepodważalna. 

R.I.P. Marie. 

Thanks Per!



sobota, 2 stycznia 2021

DRUGI NIE JEST GORSZY OD PIERWSZEGO - STAN BUSH

Od samego rana, a było to około godziny 8:00, facebook trąbi, dudni, podpowiada - urodziny ma Paweł, urodziny ma Damian. No faktycznie mają! Złożyłem życzenia! Wiem, że Paweł uwielbia zespół Extreme, a szczególnie ich płytę "III Sides To Every Story". Taka zabawa tytułem, bo jednocześnie to faktycznie trzecia płyta w dorobku tej Funky Metalowej Bostońskiej Grupy. Ukazała się ona zaraz po przebojowej "Extreme II: Pornograffitti (A Funked Up Fairytale)". 

A dlaczego o tym piszę? Bo dzisiaj, też rano, poszedłem biegać - zrobione 16,3 km. Nie słuchałem wprawdzie Extreme, ale coś podobnego, osadzonego w latach 80-tych XX wieku. Najnowsze dokonanie Stana Busha "Dare To Dream". To facet, który zasłynął przebojem do "Krwawego Sportu" z Van Damme. Niestety utworu tego nie ma na regularnych płytach Stana, ani na żadnej składance jego bestofów.

Nowa płyta AORowego wokalisty (AOR - Adult-Oriented Rock, czyli rock z ogromną dozą melodii) jest świetna, ale przecież miłośników Busha nie powinno to dziwić, bo on zawsze wydaje wspaniałe płyty. Jest to tak znamienite nazwisko dla tego kierunku muzycznego, jak Rick Springfield - Australijczyk od przebojów "Human Touch" i "Jessie's Girl".

Ale wracając do najnowszego dzieła Stana Busha - trzeba powiedzieć, że słychać tu westchnienia do Def Leppard i Bon Jovi (choć może to te zespołu w swoim dorobku wzdychają do Stasia Krzaczka?). W całym zbiorze 11 utworów wyróżniłbym na pewno otwierający "Born To Fight" oraz następujący zaraz po nim tytułowy "Dare To Dream" (słychać w nim zawodzenie a'la Jimi Jamison - przedwcześnie zmarły autor czołówkowego dzieła "Słonecznego Patrolu" - "I'm Always Here"). Co jeszcze przykuło moją uwagę? Piękna ballada "A Dream Of Love", na której plonsające syntezatory tworzą klimat niczym w Whitesnake'owskim "Is This Love". Kolejny cudowny akt tej płyty to hołd (w sferze muzycznej i tekstowej) 80-tym latom XX wieku, czyli "The 80's". Później następuje jeszcze równie wspaniałe "Heart Of Attack", "Dream Big" (szczególnie refren), "True Believer" oraz prawdziwy strzał w dychę, powrót do poprzedniej epoki, epoki hairmetalu - "Never Give Up".

Z ręką na sercu polecam ten album tym wszystkim, którzy dorastali w latach 80. i 90. XX wieku. Nie zawiedziecie się. A jubilatom jeszcze raz życzę wszystkiego, co chcą aby się spełniło, a to co ma zostać marzeniem, aby nadal nim było.



piątek, 1 stycznia 2021

NOWY RO(C)K - NOWY SNAKESKIN

Po spokojnej Sylwestrowej Nocy, spędzonej w gronie najbliższej rodziny (tylko żona, dzieci i ja) nadszedł czas na spokojny, a może i nawet leniwy, pierwszy dzień 2021 roku. Niczym czarna dziura pochłaniają mnie ostatnio seriale Netflixa. Obecnie z żoną namiętnie oglądamy "Sposób na morderstwo". Świetny! Polecam! Tak więc, po porannej porcji trzech odcinków, kiedy już było znacznie w porze popołudniowej, poszedłem na swój "wybieg". Bo przecież taki, jaki Nowy Rok taki będzie cały rok - przynajmniej tak mi się wydaje, albo tak mnie kiedyś przekonywano.

Poprzedni rok też zacząłem biegiem 1 stycznia i udało mi się przez 365 dni przebiec ponad 5500 km. Dzisiejsze otwarcie uważam za udane. 19,36 km w średnim czasie 4:58 m/km. A czego podczas biegania słuchałem? Snakeskin "Medusa's Spell".

Jest to czwarta odsłona projektu Tilo Wolffa i moim zdaniem najlepsza. Śmiem stwierdzić nawet, że to płyta 2020 roku - jak dla mnie. Mimo, że figuruje ona w zestawieniach jako metal - to ta etykietka w przypadku Snakeskin mieści w sobie zarówno industrial, rockową operę, gotyk oraz ebm czy darkwave. Zaczyna się brudnym, fabrycznym (a może rzeźnickim) aranżem utworu "Loaded Guns". Jako drugi jest kawałek pod prawie tytułową nazwą, bo "Medusa" - tu już chrapliwy wokal Tilo kontrastujący z pięknym, aksamitnym kobiecym głosem. Później następuje wydawałoby się kołysanka "Once", tylko czy Pan Wilk potrafi takie utwory tworzyć, czy one faktycznie, mimo, że spokojne, mogą być nazywane kołysankami (nawet gdy wychodzą spod szyldu Lacrimosy)? A dalej jest jeszcze cudowniej! Następują dwa, jak dla mnie, killery tego albumu: "Upon A Time" oraz "Move On" (za sprawą Pani Kerstin Doelle jesteśmy w operze, jednak jest ona operą metalizującą - miód dla mojego muzycznego serca). Kolejna część albumu to powrót do elektroniki, do ebm z elementami darkwave, a nawet można powiedzieć, że czasem mamy do czynienia z synth-popem ("Don't Give Up"). Pod koniec podstawowej części albumu pojawia się utwór o niewybrednym tytule "Fuck U 2" - taki jaki otrzymał tytuł, taki sam niesie ze sobą ładunek industrialno - rockowych doznań muzycznych. Jako rzeczy dodatkowe mamy jeszcze 5 remixów wcześniejszych utworów, wykonywanych m. in. przez SITD czy Frozen Plasma - miłośnikom mrocznej elektroniki nie trzeba tych projektów przedstawiać.

Przy takich dźwiękach można pokonać nie 20 a 50 km i w człowieku królują endorfiny - zarówno z powodu uniesień muzycznych, jak i samego biegania. 

Dla mistrza Tilo Wolffa należą się najniższe pokłony za doskonały album. Mimo, że 2020 roku już minął (na szczęście), ja się długo z tym albumem nie rozstanę. Będzie mi towarzyszył nie tylko podczas biegania, ale także na legalnym CD w domu. 

Miłego słuchani i pokonywania kolejnych kilometrów!


CZERWONE OKULARY

Dziś 30. dzień stycznia. Ostatnia niedziela pierwszego miesiąca 2022 roku. Niedziela, w której po raz 30. gra w Polsce i na całym świecie Wi...