W psychologii nazywa się to błysk. Taki błysk też mnie nawiedził - na stoku, kiedy instruktor powiedział: "Oooo, u pana to tu mamy STÓWKĘ, nie?!" Że co?!? STÓWKĘ?!? No niestety wiele się nie pomylił. Od tego momentu minęło 27 miesięcy, podczas których przeszedłem: dwutygodniową dietę Dąbrowskiej, zrezygnowałem na pół roku z jedzenia mięsa w ogóle, alkohol piję tylko okazjonalnie. I na koniec, rzecz najważniejsza: codziennie mam czas na sport. Głównie jest to bieganie. To czas wspaniały dla mnie, bo to także moment wsłuchiwania się w nowe utwory, poszukiwania muzyki, której jeszcze nie znam. Nie lubię streamingu, ale czasem chcę posłuchać tego, co później i tak znajdzie się na mojej półce.
Wczoraj miałem fizycznie gorszy dzień; nie poszedłem biegać. Poza dniem szczepienie przeciw COVID to był pierwszy taki moment w tym roku, kiedy nie mogłem iść pobiegać. Miałem czas, ale życiowy akumulator mózg odłączył. Nie wiem dlaczego. Może przeciążyłem organizm. Dziś jednak wróciło wszystko do normy. Zrobiłem 18,5 km i tym samym przekroczyłem w marcu granicę 500 km. Był nowy strój (przyciągał muszki), była też hardrockowa muza. Może nie urywała ona pewnej części ciała, ale grała i nadawała tempo. To wszystko powoduje, że jestem jaki jestem i wolę być FIT niż FAT. I co najważniejsze - tabletek nie biorę, bo nie muszę, ciśnienie jak u dwudziestoparolatka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz